Sarmata. Kontusz, wąs, pas słucki i wielkie słowa o wolności. Brzmi jak przepis na memy, ale to przecież kawał polskiej historii. I to nie byle jaki: sarmatyzm urósł do rangi mitu założycielskiego szlacheckiej Rzeczypospolitej, mieszając dumę, egzotykę i... całkiem przyziemną codzienność. Bo za fantazyjnym skrzydłem husarskim stał też rachunek za zniszczony most, niezapłacone podatki i niekończące się sejmiki, na których polityka łączyła się z biesiadą. Czas sprawdzić, gdzie kończy się legenda, a zaczyna życie.
Skąd w ogóle ten „Sarmata”?
Mit mówił: jesteśmy potomkami starożytnych Sarmatów, ludu bitnego i wolnego. Brzmiało efektownie i podbijało morale. Ale był to raczej kostium kulturowy niż raport z badań DNA. W praktyce sarmatyzm oznaczał zestaw idei i stylu: umiłowanie wolności szlacheckiej, etos rycerski, katolicką tożsamość, orientalizujący strój i niekiedy dość podejrzliwą nieufność wobec „nowinek” z Zachodu. Dawał wspólnotę symboli. I spójną opowieść o sobie samych. A to w polityce jest na wagę złota.
Warto tu dorzucić liczby, bo mity lubią przesadę, a statystyka studzi emocje. Szlachta w Rzeczypospolitej stanowiła wyjątkowo dużą grupę: według szacunków historyków (m.in. Norman Davies, Antoni Mączak) około 8–10% społeczeństwa Korony i Litwy. Dla porównania, we Francji czy Anglii analogiczne elity ziemskie to zwykle 1–2%. Skala robi wrażenie. To dlatego „szlachecki” sposób myślenia tak silnie kształtował polską kulturę – bo dotyczył nie marginesu, lecz masy.
Jak się żyło Sarmacie? Mniej balu, więcej tabelki
Życie codzienne szlachcica to nie tylko turnieje retoryczne i pojedynki na honor. To także folwark, rachunki, spory graniczne, zarządzanie pracą czeladzi, wizyty w sądzie grodzkim i lustracje królewszczyzn. Owszem, biesiady istniały, a kontusz powiewał, ale realność wymagała logistyki. Gospodarka była folwarczno-eksportowa: zboże płynęło Wisłą do Gdańska, a dalej w świat. Historycy gospodarki (np. Jan de Vries) szacują, że poziom urbanizacji w Europie Środkowo-Wschodniej w XVII wieku oscylował wokół 15–20%, wobec ponad 40% w części Zachodu. Liczby te tłumaczą, czemu polska szlachta tak mocno „siedziała” na wsi: tam był pieniądz, praca i status.
Jeszcze jedna ramka liczbowa: wojsko Rzeczypospolitej nie było stałą machiną na wzór Francji Burbonów. Stany liczebne bywały sezonowe, a zrywy pospolitego ruszenia – spektakularne, lecz mało efektywne logistycznie. Gdy dodamy do tego wolną elekcję i liberum veto, dostajemy polityczny koktajl o wysokim stężeniu adrenaliny i ryzyka systemowego.
Sejmik, czyli parlament w wydaniu „lokal”
Sejmiki ziemskie były szkołą polityki. Bywały tłumne, żywe, konfliktowe. Uchwały, instrukcje poselskie, wybory urzędników – to się działo blisko ludzi. Nie idealizujmy: zdarzały się korupcja, naciski, libacje. Ale to właśnie tam nabierano nawyku deliberacji. W pewnym sensie była to „demokracja przefiltrowana przez stan”, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Kultura słowa – mowy, paszkwile, listy – kwitła jak rabarbar w maju.
Sarmata przy stole i w szafie
Pas słucki, żupan, kontusz. Egzotyka? Owszem, bo wpływy osmańskie i perskie mieszały się z lokalną tradycją. Strój mówił: „jestem wolny, mam herb, mam ziemię”. A kuchnia? Pikanteria przypraw, upodobanie do słodyczy, miłość do mięs i kontrastów – to też część opowieści o statusie. I tak, przesada jest częścią tej estetyki. Zresztą, mit bez przesady jest jak bigos bez grzybów: coś niby jest, ale nie pachnie.
Kasyno po sarmacku? Ryzyko, gra i reputacja
Szlachcic kochał ryzyko – czy to na sejmiku, czy przy stoliku. Gry w karty, kości, zakłady – to był element towarzyskiej tkanki. Dzisiaj brzmi to znajomo, gdy patrzymy na Kasyna Online: kolory, emocje, etykieta. Różnica? Dawniej stawką bywał koń lub kawałek honoru, dziś – saldo. Statystycznie rzecz biorąc, badania nad hazardem pokazują, że odsetek dorosłych podejmujących grę rekreacyjną jest wysoki, ale problematyczne wzorce dotyczą mniejszości populacji; w dyskursie publicznym zwraca się uwagę na regulacje, limity i edukację (dane branżowe oraz raporty zdrowia publicznego konsekwentnie podkreślają znaczenie odpowiedzialnej gry). I szlacheckie, i współczesne kasyno uczą jednego: jeśli wchodzisz do gry, miej plan i granice.
Mity a fakty: co się nie spina?
Mit mówi: szlachta równa, wolna, dzielna. Fakty dopowiadają: równa „wewnątrz stanu”, a i to nie do końca, bo magnateria grała w innej lidze; wolna, owszem, ale kosztem niewoli chłopów; dzielna, tak, lecz często źle zorganizowana. Sarmacki indywidualizm bywał paliwem sprawczości, ale w nadmiarze – rozpuszczalnikiem instytucji. Gdy liberum veto z pięknej idei jednomyślności stało się narzędziem paraliżu, nawet najlepiej skrojony kontusz nie zasłonił pęknięć.
Żeby nie było, że tylko marudzimy: to w sarmackiej kulturze zakorzeniła się gościnność, honor rozumiany jako zobowiązanie, a także swoista odporność na przemoc symboliczno-administracyjną. To dzięki tej tożsamości Rzeczpospolita miała siłę miękką, której zazdrościło wielu sąsiadów.
Co zostało po Sarmacie?
Sarmatyzm nie jest więc tylko fantazją z galerii narodowych mitów. To opowieść, która pomogła spiąć różnorodną wspólnotę i nadać jej sens, a jednocześnie worek, do którego wrzucano przywary. Czyli – jak to w Polsce – coś pomiędzy. I może właśnie dlatego ten mit wciąż działa: bo pozwala nam jednocześnie się uśmiechnąć i trochę nad sobą popracować.
Źródła do danych i kontekstów: opracowania historyczne Normana Daviesa, Antoniego Mączaka, Jana de Vriesa; klasyczne studia nad kulturą staropolską (m.in. Janusz Tazbir). Szacunki podane jako zakresy odzwierciedlają różnice między autorami i okresami.